Dostępne skróty klawiszowe:
W grudniowym numerze „Przeglądu Dąbrowskiego” przypomnieliśmy postać dąbrowianina Józefa Koszowskiego, człowieka wielu talentów, w tym także bramkarza, w okresie międzywojennym solidnego ligowca, któremu w 1932 roku niewiele zabrakło do występu w biało-czerwonych barwach. Tego zaszczytu blisko pół wieku później dostąpił inny Zagłębiak z krwi i kości.
Jerzy Dworczyk urodził się 6 grudnia 1955 roku w Łośniu, wtedy wsi będącej siedzibą gromady, potem gminy, a obecnie dzielnicy Dąbrowy Górniczej. To tu przy ulicy Łaskowej mieszkali jego rodzice. Przyszły reprezentant Polski nie pamięta jednak tego miejsca z tamtych czasów, gdyż w wieku dwóch lat przeprowadził się z mamą i tatą, który pracował w Hucie im. Dzierżyńskiego, do bloków przy ulicy Norwida na dąbrowskim Redenie.
Dlaczego akurat futbol? – W latach 60. nie tylko w Zagłębiu dzieciaki grały właśnie w piłkę. Kopaliśmy ją zawsze i wszędzie, rywalizowaliśmy blok na blok, ulica na ulicę, dzielnica na dzielnicę. Szliśmy na pobliską hałdę i tam też rozgrywaliśmy mecze – wspomina Dworczyk, który jeszcze w szkole podstawowej zapisał się do klubu. – Wybrałem GKS Dąbrowa Górnicza, bo tam miałem najbliżej – dodaje.
Choć pierwszy klub Jerzego Dworczyka już dawno zniknął ze sportowej mapy naszego miasta, istnieje jeszcze dawne boisko za fabryką Damel, na którym pierwsze bramki w poważnej piłce zdobywał Dworczyk. – W wieku 16 lat zostałem królem strzelców klasy A. Otrzymałem powołanie do kadry juniorów podokręgu. Na jednym ze spotkań zwrócił na mnie uwagę trener Witold Zalewski, który pracował w Zagłębiu Sosnowiec. I tak w 1973 roku spełniłem pierwsze z marzeń, bo trafiłem do najlepszego klubu regionu – wspomina.
Kolejne zrealizował bardzo szybko. Wiosną 1974 roku, niedługo przed pamiętnymi mistrzostwami świata w Niemczech, mając niespełna 18 lat, zadebiutował w ekstraklasie.
– Zremisowaliśmy 0:0 z Ruchem Chorzów na Cichej. Wśród gospodarzy takie asy jak Bronisław Bula, Zygmunt Maszczyk czy Joachim Marx. U nas co prawda akurat nie zagrał Andrzej Jarosik, ale były inne wielkie nazwiska: Władysław Szaryński, Jan Leszczyński, Władysław Grotyński czy kapitan Eugeniusz Szmidt. Pamiętam rozmowę z tym ostatnim: „Na boisku nie wolno ci mówić do mnie na pan, ale po meczu ma być porządek”. Znaczy starszych zawodników należało traktować z szacunkiem i my, młodzi, się do tego stosowaliśmy – wspomina.
W tym i kolejnym sezonie najczęściej grał jednak w rezerwach, które prowadził Czesław Uznański, jedna z legend Zagłębia. Dzięki innej, trenerowi Józefowi Gałeczce, zaistniał w pierwszej drużynie. Jesienią 1975 roku strzelił pierwszego gola w lidze (na Stadionie Ludowym przeciwko ŁKS-owi), a wiosną 1977 zdobył pierwsze trofeum – Puchar Polski po pokonaniu na Stadionie Śląskim 1:0 Polonii Bytom. Rok później na tym samym obiekcie Zagłębie z Dworczykiem w składzie powtórzyło ten sukces, wygrywając 2:0 z Piastem Gliwice.
Napastnikowi sosnowieckiego klubu bardziej od tego meczu utkwił w pamięci jednak półfinał.
– Graliśmy z Legią w Warszawie. W dogrywce po moim golu objęliśmy prowadzenie, ale gospodarze zdążyli wyrównać, więc do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były karne. Strzeliłem piątego, załatwiając sprawę awansu i pan Kazimierz Deyna już nie podchodził do „jedenastki”. Pan, bo był dla mnie piłkarskim geniuszem. Właśnie to spotkanie wspominam najmilej z całej kariery – podkreśla.
Zresztą cały rok 1978 był dla niego wyjątkowo udany. Został dostrzeżony przez selekcjonera reprezentacji Jacka Gmocha i znalazł się w szerokiej kadrze na mundial. Do Argentyny jednak nie poleciał, za to po mistrzostwach świata zadebiutował w biało-czerwonych barwach. Polacy grali towarzysko w Helsinkach z Finlandią, a w przerwie za Stanisława Terleckiego wszedł Dworczyk. „Ten szybki, energiczny piłkarz z miejsca dobrze się wprowadził na prawym skrzydle” – relacjonował katowicki „Sport”.
– Pamiętam, że w końcówce, już przy naszym prowadzeniu, miałem szansę na podwyższenie wyniku, ale po rajdzie mojego kolegi z klubu Wojtka Rudego trafiłem w poprzeczkę – wspomina.
Tydzień później Gmoch wziął go na Islandię, ale tam Dworczyk już nie wystąpił. Wkrótce nastąpiła zmiana i nowy selekcjoner Ryszard Kulesza nie widział go już w kadrze. – Zagrałem jeszcze w kilku meczach reprezentacji B i olimpijskiej. Trzeba pamiętać, że polscy piłkarze liczyli się wtedy na świecie i jako napastnik miałem ogromną konkurencję. Moimi rywalami byli chociażby Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato czy Andrzej Szarmach, żeby wymienić tylko tych największych – zaznacza. – Był też oczywiście mój przyjaciel z Zagłębia, Włodek Mazur. Tworzyliśmy zgrany duet nie tylko na boisku, ale i poza nim. Na wszystkich wyjazdach czy obozach spaliśmy w jednym pokoju. Rozumieliśmy się bez słów. Mnóstwo bramek padło po naszych akcjach, bo biegłem skrzydłem i zwykle nawet nie podnosiłem głowy, bo wiedziałem, że on w polu karnym już czeka na moje podanie – opisuje strzelec ostatniego gola dla sosnowieckiego klubu w europejskich pucharach, którego wbił Wackerowi Innsbruck.
Jesienią 1979 roku świetnie rozwijającą się karierę niespełna 24-letniego piłkarza zastopowała groźna kontuzja. – Graliśmy z Szombierkami w Bytomiu. Stałem w polu karnym i chciałem zrobić zamach, stojąc na lewej nodze. Janusz Sroka wjechał mi w nią wślizgiem. Przekręciła się o 180 stopni, stopa zaczęła latać na boki. Przybiegł doktor i jak zobaczył nogę, to się złapał za głowę. Na Srokę mówiliśmy wtedy „Marchwicki”, bo nie tylko mi złamał nogę – opisywał w „Gazecie Wyborczej”.
Na ligowe boiska wrócił niespełna rok później, ale już nic nie było takie samo…
W 1982 zmienił klub. Wybrał ROW, bo do Rybnika miał niedaleko z Sosnowca, gdzie wciąż mieszka. Tam, w ówczesnej II i III lidze, w trakcie pięciu sezonów strzelił mnóstwo goli.
– Docenili mnie i stało się coś nie do pomyślenia – ja, Zagłębiak, zostałem kapitanem śląskiej drużyny! – mówi z uśmiechem.
Właśnie w tamtym czasie skończył kurs instruktora. W 1987 roku wrócił do Zagłębia Dąbrowskiego – w Grodźcu Będzin zakończył karierę piłkarza i rozpoczął pracę jako szkoleniowiec. Po ukończeniu stołecznej szkoły trenerów w 1997 dostał propozycję z Zagłębia Sosnowiec, gdzie w sumie trzy razy prowadził pierwszą drużynę – ostatni raz w 2009 roku. – To jest mój klub. Wciąż mu kibicuję, chodzę na jego mecze. Mam nadzieję, że już w tym sezonie awansuje do I ligi – mówi blisko 70-letni Dworczyk.
Dużo zdrowia, panie Jurku!
Andrzej Strejlau o Jerzym Dworczyku:
– Jako asystent Gmocha trenowałem go w reprezentacji Polski, a potem w Zagłębiu, kiedy pracowałem w Sosnowcu. To był bardzo dobry, szybki i sprawny napastnik, który nie tylko czekał na podania, ale sam szukał gry. W ataku świetnie współpracował z Włodzimierzem Mazurem. Szkoda, że jego karierę przerwała kontuzja, bo mógłby osiągnąć znacznie więcej.
30 sierpnia 1978 r., Helsinki (Stadion Olimpijski), mecz towarzyski
Finlandia – Polska 0:1 (0:0)
Bramka: Majewski (81. głową)
Polska: Kukla – Szymanowski, Maculewicz Ż, Majewski, Rudy – Błachno, Kupcewicz, Masztaler (82. Wójcicki) – Kusto Ż, Ogaza, Terlecki (46. Dworczyk). Trener Jacek Gmoch.
Grzegorz Kaczmarzyk
Tekst ukazał się w lutowym numerze „Przeglądu Dąbrowskiego”
Fot. z archiwum Zagłębia Sosnowiec: Na zdjęciu drużyna Zagłębia z Pucharem Polski. Jerzy Dworczyk trzeci z prawej w górnym rzędzie.