Przejdź do menu głównego Przejdź do wyszukiwarki Przejdź do treści

Dostępne skróty klawiszowe:

  • Tab Przejście do następnego elementu możliwego do kliknięcia.
  • Shift + Tab Przejście do poprzedniego elementu możliwego do kliknięcia.
  • Enter Wykonanie domyślnej akcji.
  • ALT + 1 Przejście do menu głównego.
  • ALT + 2 Przejście do treści.
  • Ctrl + Alt + + Powiększenie rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + - Pomniejszenie rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + 0 Przywrócenie domyślnego rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + C Włączenie/wyłączenie trybu kontrastowego.
  • Ctrl + Alt + H Przejście do strony głównej.
14 lipca 2025

Życie w biegu

Drukuj

Od spacerów z psem do pokonywania biegiem kilkuset kilometrów. Taką drogę przebył Tomasz Waszkiewicz, dąbrowski ultramaratończyk, a właściwie biegacz dystansów, które przeciętnemu człowiekowi wydają się wręcz niemożliwe do osiągnięcia. Na starcie tej niesamowitej sportowej przygody nie zabrakło przypadku, a początkowa rekreacyjna aktywność stała się nieodłączną częścią i stylem jego życia.

– Meta to nie jest moment „kto pierwszy”. Meta to jest moment, kiedy każdy zasłużył na szacunek. To miejsce, gdzie przeciwnicy stają się przyjaciółmi, gdzie liczy się każdy krok – dąbrowianin Tomasz Waszkiewicz opowiada o przełamywaniu barier, udziale w ultramaratonach i kolejnych wyzwaniach.

Przemysław Kędzior: Jak zaczęła się twoja przygoda z bieganiem?

Tomasz Waszkiewicz: – Początki były bardzo niepozorne. W 2009 roku pojechałem z moimi psami – owczarkami francuskimi Briard – na kolejną wystawę psów rasowych. I tam przypadkiem natknąłem się na plakat dogtrekkingu, czyli zawodów dla ludzi i psów w biegu na orientację. Nie miałem pojęcia, na co się piszę, ale zapisałem się na 50 kilometrów. I tak to się zaczęło.

Nie byłem wtedy biegaczem w klasycznym rozumieniu. Po prostu lubiłem przebywać z psami i aktywnie spędzać czas. To one ciągnęły mnie w góry, w lasy, na śnieg, w deszcz – nie było wymówek. Nawet kiedy nie chciało mi się ruszyć, one domagały się ruchu. To była moja pierwsza, bardzo naturalna motywacja.

Z czasem zaczęło mi brakować samego chodzenia. Z psami robiłem marszobiegi, a potem zwykłe treningi biegowe – najpierw 5 km, potem 10 km, aż przyszedł pierwszy maraton. Po kilku latach tych maratonów miałem już ponad 20. Czułem wtedy, że jestem gotowy na coś więcej, coś mniej schematycznego. Tak wszedłem w świat ultra.

Kiedy przyszedł przełom – pierwszy „prawdziwy” ultramaraton?

– Myślę, że takim przełomem był bieg 12-godzinny w Rudzie Śląskiej. To było coś zupełnie innego niż biegi uliczne czy górskie – pętla, czas, walka ze zmęczeniem i umysłem. Przebiegłem wtedy 117,5 km i zająłem 3. miejsce w kategorii M40. To dało mi wiarę, że mogę więcej.

Niedługo potem wystartowałem w biegu na 100 mil – ze Szczecina do Kołobrzegu. To był hardcore – noc, wiatr, chłód, senność. Ale to, co mnie przyciągnęło do ultra, to nie tylko dystans. To momenty, kiedy jesteś sam – z głową, z bólem, z wątpliwościami. I jeśli wtedy nie zejdziesz z trasy, to znaczy, że wygrałeś coś więcej niż miejsce.

Jak wspominasz swój debiut w biegu 48-godzinnym?

– Debiutowałem w Kladnie w Czechach – to był Self-Transcendence 48 h Race w 2017 roku. Wydawało mi się, że wiem, na co się piszę. Miałem już doświadczenie z 12 h i 24 h, ale to, co się dzieje po 30, 35 godzinach, to zupełnie inna liga.

Pierwszą dobę pobiegłem bardzo spokojnie, metodycznie. Druga doba to już była walka – z samym sobą, z ciałem, ze zmęczeniem. Miałem omdlenie, bóle stopy, momenty paniki. Ale dzięki pomocy mojego supportu udało się wrócić na trasę po krótkiej regeneracji i dowieźć wynik. Ukończyłem z dystansem 331,575 km i… wygrałem! Debiut i od razu zwycięstwo. To było jedno z tych przeżyć, które zmieniają człowieka.

Rok później wróciłem i poprawiłem wynik: 347,151 km. Oba biegi to dla mnie symbole nie tylko fizycznej walki, ale i zaufania – do swojego ciała, do zespołu, do procesu.

Jak wygląda twoje przygotowanie do takich wyzwań?

– Moją inspiracją był August Jakubik – świetny trener i ultramartończyk z Rudy, który jako jeden z pierwszych podejmował i realizował  wyzwania biegowe  na dystansach utradługich. Dzięki jego wiedzy i wskazówkom mogłem skupić się na miksie treningu maratońskiego z ultrawytrzymałością: długie wybiegania, treningi na zmęczeniu, senność, żele, jedzenie w biegu. Ale trening to tylko część.

Bardzo ważne było też zaplecze mentalne i logistyczne. Mam swój team– żona Agnieszka, Iwona, Sebastian i kilka innych osób darzących mnie sympatią, które potrafią powiedzieć: „Tomek, masz usiąść, masz zjeść, masz wracać”. Oni nie tylko podają wodę. Oni mówią mi, kiedy jestem za szybki, kiedy jestem na granicy. Bez nich nie byłoby tych wyników. To moja siła i bezcenne wsparcie.

Co się dzieje w głowie po 30 godzinach biegu?

– Zacznę od tego, że fizycznie da się przeżyć więcej, niż się wydaje. Ale największym rywalem jest umysł. Są momenty, kiedy wszystko ci mówi: „Zejdź z trasy, po co ci to, przecież masz rodzinę, życie”. Nazywam to demonami kilometra – one wychodzą wtedy, kiedy jesteś sam, nocą, przy 270, 300 kilometrach.

I właśnie wtedy wchodzą „Duchy” – czyli support. To ich obecność, rozmowa, podanie ręki, spojrzenie – to pozwala przetrwać. Każdy ultramaratończyk ma swój zespół. Sam nie wygrywam – wygrywamy razem.

Co najbardziej cenisz w biegach ultra?

– Ludzi. Ultra to jedyny sport, w którym możesz biec z mistrzem świata i nikt nie patrzy na ciebie z góry. W Kladnie, w Polsce, we Francji – spotykasz tych samych biegaczy, kibiców, organizatorów. Rodzi się wspólnota.

Meta to nie jest moment „kto pierwszy”. Meta to jest moment, kiedy każdy zasłużył na szacunek. To miejsce, gdzie przeciwnicy stają się przyjaciółmi, gdzie liczy się każdy krok.

Opowiedz o swoim najnowszym sukcesie z 2025 roku.

– W maju 2025 wystartowałem we Francji – w prestiżowym biegu 6 Jours de France. To sześciodniowy ultramaraton, biegniesz dzień i noc przez 144 godziny. Tam udało mi się osiągnąć:

  • 524,810 km w 6 dni – rekord Polski kategorii M50
  • 315,574 km w 3 dni – także rekord Polski

To był test wszystkiego – snu, logistyki, zmiany pogody, zmęczenia psychicznego. Byłem 53. w open i 16. w swojej kategorii. Ale wynik to jedno. Prawdziwa radość to to, że w wieku ponad 50 lat jestem w stanie bić rekordy. I że nadal to lubię.

Jakie masz plany na przyszłość?

– Mam kilka marzeń. Chciałbym wrócić na Spartathlon w Grecji – to bieg legenda. Myślę też o biegu 10-dniowym. Everestem moich biegowych marzeń jest bieg na 3 tysiące mil w Nowym Jorku. Oprócz przygotowań fizycznych, trzeba do takiego wyzwania mieć sporo wolnego czasu – około 50 dni. Liczę, że kiedyś będzie mi dane tam wystartować.

Ale najważniejsze to być zdrowym, nadal mieć z tego frajdę i inspirować innych – że po 40.,po 50., po każdej liczbie – nadal możesz robić rzeczy wielkie.

Rozmowa ukazała się w czerwcowym wydaniu Przeglądu Dąbrowskiego. 

fot. Marek Wesołowski

Czytaj więcej

Nieruchomości

Przetargi na sprzedaż nieruchomości położonych przy ul. Szałasowizna, ul. Rzecznej i ul. Górki 5

Strona główna

Weekend w mieście 12-14 grudnia

Biznes

Kto ma najlepszy pomysł na biznes? Przekonamy się już wkrótce

Nieruchomości

Wykaz nieruchomości przeznaczonej do sprzedaży bezprzetargowej