Przejdź do menu głównego Przejdź do wyszukiwarki Przejdź do treści

Dostępne skróty klawiszowe:

  • Tab Przejście do następnego elementu możliwego do kliknięcia.
  • Shift + Tab Przejście do poprzedniego elementu możliwego do kliknięcia.
  • Enter Wykonanie domyślnej akcji.
  • ALT + 1 Przejście do menu głównego.
  • ALT + 2 Przejście do treści.
  • Ctrl + Alt + + Powiększenie rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + - Pomniejszenie rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + 0 Przywrócenie domyślnego rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + C Włączenie/wyłączenie trybu kontrastowego.
  • Ctrl + Alt + H Przejście do strony głównej.
4 października 2021

W piętnaście dni z Dąbrowy Górniczej nad morze

Drukuj

Początkowo ludzie brali ich za pielgrzymów w drodze do Częstochowy. No bo kto by się pieszo wyprawił z Dąbrowy Górniczej nad Bałtyk? A jednak Marcin i Radek dotarli do Mielna w 15 dni po przejściu ponad 550 km.

Marcin  Grębosz,  25-letni  student   trzeciego   roku   AWF   w  Krakowiei  Radek  Grębosz,  29-letni  radiolog  przemysłowy  z  laboratorium  badań  nieniszczących, w sobotę 7 sierpnia wyszli z domów, by spotkać się przy molo nad Pogorią III. Wcześniej zastanawiali  się,  czy  tego  lata  wyruszyć  w  kilkunastodniową  pieszą  wędrówkę  nad  Bałtyk  czy  o  100  km  krótszy,  ale  prowadzący przez góry, marsz nad węgierski  Balaton.  Ostatecznie  wybrali prowadzącą nizinami trasę nad morze.

Rodzice przyjeżdżają już pierwszego dnia wędrówki

Dwóm  dąbrowianom  nie  zależało na medialnym szumie. Dali się jednak namówić Grzegorzowi Gręboszowi,  bratu  Marcina,  by  o  planowanej  na  16  dni  wyprawie  „w  celach  promocyjnych”  powiadomić  miasto.

–  Ponieważ niczego nam nie brakowało, nie  wiedzieliśmy,  na  czym  taka  promocja i współpraca mogłaby polegać. Ostatecznie zyskaliśmy rozgłos – śmieje się Marcin, gdy razem  z  Radkiem  opowiadają  o przebiegu wyprawy.

Zdjęcie  ze  startu  nad  Pogorią  III opublikował oficjalny profil miasta. W komentarzach mieszkańcy  uznali  Marcina  i  Radka  za  pozytywnie  zakręconych  i  gremialnie  życzyli  im  powodzenia w dotarciu do Mielna.

–  Pierwsze  trzy  dni  wędrówki  były  ciężkie.  Bolało  mnie  to  i  tamto.  W  poniedziałek  ładowaliśmy  akurat  baterie  na  MOP-ie, gdy ktoś oznaczył mnie w poście. To był oficjalny profil Dąbrowy  Górniczej.  Gdy  zobaczyliśmy  liczbę  lajków,  która  ostatecznie przekroczyła tysiąc, ogromnie  nas  to  zbudowało  i  zmotywowało:  musimy  iść  –  przyznają kuzyni.

Piesze  wędrówki  nie  były  dla  Marcina  i  Radka  nowością.  Pandemia  nasiliła  nawet  ich  intensywność.  Gdy  założyli  jednak,  że  w  16  dni  przejdą  550  km  w  linii  prostej,  pokonując nawet do 50 km dziennie, nie wiedzieli, czego mogą się po sobie spodziewać.

–   Byliśmy wcześniej wspólnie na trzy-  i  czterodniowych  wyprawach, nigdy jednak nie chodziliśmy po 40 km dziennie. Szybko  zaczęliśmy  odkrywać  swoje  słabości  i  uczyliśmy  się  radzić  z  problemami.  Przykład?  Przy  bolących kostkach nauczyliśmy się, jak ważne jest właściwe wiązanie butów – wspomina Radek.

Marcin:  –  Gdy  spakowaliśmy  się  na  wyprawę,  plecak  ważył  35  kg.  Po  pierwszym  dniu  za-dzwoniliśmy do rodziców, żeby przyjechali  i  połowę  rzeczy  zabrali: namiot, kurtki, drugą parę spodni,  drugą  latarkę,  w  zasadzie wszystko, co się dublowało. W  sumie  ponad  10  kg.  Inaczej  kolana by nie wytrzymały.

Grzegorz przyjeżdża z pizzą

Mieli  przenośną  kuchenkę  gazową, na której przygotowywali śniadania  i  obiadokolacje.  Kuzyni  uśmiechają  się  do  wspomnień:  w  ich  menażkach  królowała  głównie  fasola.  Z  fasolą  jedli  ryż,  z  fasolą  przygotowywali spaghetti, fasolę w zalewie pomidorowej  nazywają  przysmakiem wyprawy.

Fasolową  monotonię  przerwał  Grzegorz,  który  na  cztery  dni  postanowił  dołączyć  do  piechurów. Dojechał do Wrześni, gdzie  PKS  okazał  się  już  tylko  wspomnieniem.  Musiał  więc  coś  wymyślić,  by  zameldować  się w okolicach Pyzdr, gdzie nocowali brat z kuzynem. I wziął się  na  sposób:  we  Wrześni  zamówił pizzę i zabrał się do Pyzdr z jej dostawcą.

Tylko raz podczas całej wyprawy  nie  dotarli  do  celu  pieszo.  To było w Kaliszu, gdzie doszli o godzinie 23. Zaplanowali sobie wtedy dzień „spa”: wynajęli pokój w hostelu, by wziąć kąpiel i wygodnie przespać się w łóżku.  –  Idziemy  przez  Kalisz,  patrzymy,  hulajnogi.  Dobra,  podjeżdżamy 5 km do hostelu – mówi Marcin.

W hostelach przespali w sumie dwie  z  czternastu  nocy.  Pozostałe  w  hamakach  –  nad  sobą  rozkładali tarpy, czyli biwakowe płachty.  Te  ostatnie  sprawdziły  się  też  jako  namioty  nad  jeziorem Skarbińskim, gdzie spędzili najbardziej niespokojną noc. Był już wtedy z nimi Grzegorz, zatrzymali się na polu biwakowym przy wodzie.

–  Spaliśmy  na  ziemi  przysypani  piaskiem.  Gdy  rano  zawiało  od strony jeziora, zerwało nam tarpy – opowiada Marcin, który rzucił się do łapania płacht. Zauważył, że jego walce ze skutkami żywiołu spokojnie przygląda się z boku rowerzysta.

Cyklistą  okazał  się  Leonard  Łuczak,   dziennikarz,   autor   prowadzonej  w  mediach  społecznościowych  strony  Pałuki  –  opencaching.  Przyjechał  nad  jezioro, bo usłyszał, że nad wodą nocowali  trzej  mężczyźni,  którzy  z  Dąbrowy  Górniczej  idą  pieszo nad morze.

Po  spotkaniu  i  rozmowie  Leonard Łuczak poświęcił dąbrowianom  wpis  na  swej  stronie.  Napisał m.in.: „Te chłopaki za-sługują na ogromny szacun (…). Bardzo sympatyczni ludzie, jak zresztą  każdy,  kto  wykłuwanie  hemoroidów w miękkim fotelu przed telewizorem uważałby za działanie na własną szkodę”.

Wieści  o  pieszej  wyprawie  nad  morze rozeszły się już wtedy po całej  okolicy.  Gdy  Grzegorz  po  czterech  dniach  pożegnał  się  z bratem i kuzynem, w kawiarni w  Żninie  szybko  został  rozpoznany jako jeden z wędrowców. Na  Marcina  i  Radka  trąbili  po  drodze i pozdrawiali kierowcy.

Marcin dzięki wyprawie zmienia temat pracy licencjackiej

Wieczorem w sobotę, 21 sierpnia, Marcin i Radek zatrzymali się w lesie przed Mielnem. Może by  i  mogli  jeszcze  tego  samego  dnia dojść nad Bałtyk, ale postanowili zrobić to za dnia w piętnastej dobie wędrówki.

W  tę  ostatnią  noc  mogli  powspominać.  Spotkanie  z  myśliwym,  który  wyjaśniał,  że  odstrzał  dzików  wolno  prowadzić mu tylko nocą, a ujadanie psów w okolicy to nie nagonka, tylko  wałęsająca  się  po  okolicy  dzika  sfora.  Spotkanie  z  sołtys  Gorazdowa i opowieść o pożarze, który w XIX wieku strawił miejscowy  drewniany  kościół.  Do  odbudowy,  już  murowanego, nie doszło, bo syn zarządcy wolał ze zgromadzonego materiału postawić gorzelnię. Wreszcie  mogli  wspomnieć  udział  w  zakończonych  tragicznym  finałem  poszukiwaniach  zaginionego 21-latka.

Na  plażę  w  Mielnie  dąbrowianie  wyszli  z  lasu  w  niedzielę  w  południe  od  mało  uczęszczanej  strony.  Chcieli  mieć  tę  chwilę dla siebie. Poczuli satysfakcję,  ale  i  ogromne  zmęczenie.

–  Ostatnie  dni  to  było  już  znużenie i myślenie, jak daleko jeszcze do celu. Dlatego wiemy, że następne nasze wyprawy nie będą  już  dłuższe  niż  10-12  dni  – mówi Radek.

Wrześniowa wędrówka kuzynów na  stałe  zapisze  się  w  annałach.  Marcin, student na kierunku turystyka  i  rekreacja,  postanowił,  że  poświęci  wyprawie  pracę  licencjacką. Tytuł: Projekt szlaku turystycznego  z  Dąbrowy  Górniczej do Mielna.

Fot. archiwum Marcina Grębosza

Tekst ukazał się we wrześniowym numerze „Przeglądu Dąbrowskiego”

 

Czytaj więcej

Kultura

Weekend w mieście

Rekreacja

Spotkanie z Treflem w TV

Komunikaty

najem i dzierżawa

Wiadomości

Uczniowie podstawówek mogą napisać „List do św. Mikołaja”