Przejdź do menu głównego Przejdź do wyszukiwarki Przejdź do treści

Dostępne skróty klawiszowe:

  • Tab Przejście do następnego elementu możliwego do kliknięcia.
  • Shift + Tab Przejście do poprzedniego elementu możliwego do kliknięcia.
  • Enter Wykonanie domyślnej akcji.
  • ALT + 1 Przejście do menu głównego.
  • ALT + 2 Przejście do treści.
  • Ctrl + Alt + + Powiększenie rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + - Pomniejszenie rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + 0 Przywrócenie domyślnego rozmiaru czcionki.
  • Ctrl + Alt + C Włączenie/wyłączenie trybu kontrastowego.
  • Ctrl + Alt + H Przejście do strony głównej.
26 grudnia 2021

Trudna droga do domu

Drukuj

„10 lutego 1940 roku o godzinie trzeciej w nocy łomotem obudziło nas NKWD. Żołnierze z karabinami gotowymi do strzału dali nam pół godziny na zebranie się i opuszczenie domu. Ojca zabrano osobno na przesłuchanie do pobliskiej szkoły. Dołączył do nas później, puścili go prawdopodobnie dlatego, że był hallerczykiem. Być może zdecydowało też o tym, że uniknął obozu w Ostaszkowie i zagłady w Katyniu” – tak swoje wspomnienia rozpoczynają Zofia Pichlińska-Skupień i Edmund Skupień, nieżyjące już rodzeństwo, które do wybuchu II wojny światowej mieszkało na Kresach Wschodnich. Przypominamy dzisiaj ich historię.

Ich rodzice: Stanisława, pochodząca z Czeladzi i Piotr Skupień, poznaniak zamieszkali po I wojnie światowej w miejscowości Sienkiewicze, w powiecie horochowskim, województwie wołyńskim. Majątek, odziedziczony po dziadkach ojca, którzy po Powstaniu Styczniowym musieli opuścić Kresy i osiedlili się w Wielkopolsce, zapewniał dostatnie życie. Tam też urodzili się: Zdzisław (1925), Zofia (1928), Czesław(1930) i Edmund (1932).

Sienkiewicze
„Z sentymentem wspominamy te czasy, jesteśmy blisko ziemi lat dziecinnych, tych szumiących łanów, pachnących łąk i kwiecistych sadów. Piękny dom z krużgankiem, zabudowania służące do prowadzenia gospodarstwa, ogród i sad, z którego owoce w skrzynkach sprzedawane były w całym kraju. W pokojach gościnnych mieszkali nauczyciele pobliskiej szkoły”. Ojciec, były wojskowy, nieustająco modernizował majątek, zainstalował urządzenia prądotwórcze, kupował różne maszyny, wybudował chłodnie do przechowywania produktów. Hodował zwierzęta i konie, sam był zapalonym jeźdźcem i myśliwym, urządzał częste zimowe polowania, a po nich bale i zabawy karnawałowe.

Syberia
Po kampanii wrześniowej Piotr Skupień wrócił na Kresy. Okupacja rosyjska rozzuchwaliła Ukraińców, mnożyły się napady, grabieże i rozboje. Szykowano aresztowania i wywózki. Ich tułacze życie rozpoczęło się w lutym 1940 roku. Z Równego wpakowani do wagonów kolejowych, bez ciepłej strawy, wody, możliwości mycia, z piecykiem palącym się kilka godzin na dobę i wodą pozyskiwaną ze śniegu, o ile strażnicy podczas postoju pozwolili go zebrać, jechali dwa tygodnie. W rejonie Workuty przesiedli się na odkryte platformy do przewozu drewna. Najstarszy brat Zdzisław jadąc w czterdziestostopniowym mrozie, przeziębił się i zmarł. Jako pierwszy z zesłańców spoczął w grobie pod sosnami syberyjskiej tajgi, ku ogromnej rozpaczy rodziny, szczególnie matki.

Dotarli do obozu we wsi nazywanej Siemioreczna (za siedmioma rzekami). Baraki, bez sufitu i ścian działowych, ze skrawkami słomy jako pościelą, pełną pcheł, pluskiew i wszelkich insektów. Dwa małe piecyki oraz palone ognisko nie dawały ciepła. Brak jedzenia, ciemne długie noce i kilka godzin dnia pogłębiały frustrację. Pracowali wszyscy, mężczyźni przy wyrębie lasu, dzieci raniąc ręce cięły stalowe druty na gwoździe, kobiety robiły co mogły, by przeżyć. Zbierało się jagody, żurawinę, grzyby, robiło zapasy na zimę. Zmorą życia w łagrze był kompletny brak mydła. Ciężka praca, niedożywienie, brak higieny powodowały szerzenie się chorób, powszechne były – dezynteria, świerzb, szkorbut. Zgony stały się codziennością.

Turkiestan i Uzbekistan
Wojna rosyjsko-niemiecka i tworzenie armii polskiej umożliwiały wyjazd do dowolnej republiki ZSRR. Pierwszym transportem w towarowych wagonach opuścili Syberię, byle dalej od tajgi i mrozów. Długa podróż zakończyła się południowej części Turkiestanu przy granicy z Afganistanem. „Ulokowano nas w domach miejscowej ludności na tzw. zagęszczenie. Parterowe domki z płaskimi dachami wyglądały jak poukładane pudła, pozbawione mebli z okienkiem pod sufitem. Na podłodze paliło się ognisko służące do gotowania. Rozgrzane kamienie długo oddawały ciepło w chłodne noce. Gospodarstwa otoczone były wysokim glinianym murem – nie do pomyślenia było, aby ktoś nieproszony odważył się go przekroczyć.”

Rodzina pracowała w kołchozie. Uprawiano bawełnę (z jej nasion robiono olej) i dziugarę -odmianę prosa, z którego robiono kaszę lub mąkę, z której to na podwórku, w specjalnym piecu wypiekano placki. Było ciepło i nie byli głodni. Po dwóch miesiącach musieli opuścić to miejsce, nie wiadomo dlaczego.

Wielbłądami i na dwukołowym wózku ciągnionym przez muły przewieziono ich nad rzekę Amu-darię, barkami towarowymi dopłynęli do północnego Uzbekistanu, miejscowości Kitiawa leżącej na północ od Samarkandy. Umieszczono ich w kołchozie, w którym hodowano owce i uprawiano bawełnę. Miejscowi wrogo nastawieni byli do przybyszów, było nieswojo i niebezpiecznie. Ponownie pojawił się głód, dzieci podkradały baranom wytłoczki z bawełny, by oszukać żołądki, ludzie zaczęli chorować.
Ojca skierowano do odległej Buchary, do organizowania jednostki wojska polskiego, brat Czesław wstąpił do junaków -oddziałów przysposobienia wojskowego -co było szansą na jedzenie i przeżycie, niestety, podobnie jak ojciec, zginął później w drodze do Iranu.

Edmund z siostrą nocą, po ciemku chodzili do odległej polskiej jednostki wojskowej, by dostać jakieś resztki ze śniadania. Wojskowe racje były małe, a takich dzieci dziesiątki, nie zawsze udało się coś zdobyć, czekali zatem do obiadu i wieczorem wracali do domu. Pocieszała ich mama, mówiła „że jak w pobliżu jest polskie wojsko, to nie zginiemy”.

Persja – Iran

Pod koniec grudnia 1941 roku, jako rodzina żołnierza mogli wyjechać do Iranu. To szczęście spotkało 15 proc. zesłanych Polaków, którzy stale napływali z Syberii i Kazachstanu szukając swojej szansy, jaką było wojsko polskie. „Nikt wówczas nie pytał o ideologię i kierunek marszu, był szczęśliwy, że jest wolny, ma co jeść i nadzieję dotarcia do Polski.”

Za sprzedany letni płaszcz mamy furmanka zawiozła ich na stację kolejową. Czuli się bezpiecznie, bo ruchem kierowali polscy żołnierze, nawet gdy Mundek zgubił się w pociągu, a jego mama chciała w tym czasie oszaleć ze strachu. Zaokrętowani w porcie Krasnowock nad Morzem Kaspijskim, dopłynęli w tłoku i ścisku do portu Pahlavi w Persji. Musieli przejść kwarantannę sanitarną. Zabierano ich do łodzi motorowych i przewożono na brzeg, posypywano białym proszkiem, strzyżono, kierowano pod natryski, odzież polewano benzyną i palono,ubranych w wojskowe drelichy lokowano w namiotach. W Teheranie rozpoczęły się zajęcia szkolne, w kwietniu 1942 roku przystąpili do I komunii świętej.

„Przekroczyliśmy granicę raju. Komunizm spodlił świat, do jakich nizin sprowadził życie narodu, żeby namiot z czystą pościelą stał się pałacem, drelichowa odzież szatą, a miska kaszki dla wycieńczonych jelit – królewskim posiłkiem. Czuliśmy, że jesteśmy w innym świecie, świecie szczęścia i dobrobytu, wolni i bezpieczni.”

Indie i Afryka

W końcu czerwca 1942 roku ruszyli w dalszą podróż nie wiedząc dokąd. Poprzez Karaczi w Pakistanie do Bombaju w Indiach, potem amerykańskim transportowcem „Orion” poprzez Ocean Indyjski popłynęli do Afryki. Dotarli na Madagaskar, potem do Mombasy w Kenii, pociągiem do Nairobi, dalej do Kampalii – stolicy Ugandy, leżącej nad jeziorem Wiktoria. „Podziwialiśmy piękne krajobrazy, dziewicze, niemal nie zamieszkałe tereny, z rzadka rozsianymi wioskami murzynów. Najbardziej niesamowite były widoki dzikich zwierząt, które jak okiem sięgnąć żerowały na stepie i samotnie stojąca olbrzymia góra Kilimandżaro z białą śniegowo-lodową czapą. Byliśmy oszołomieni”.

Jedną z odnóg Nilu, w eskorcie hipopotamów i krokodyli, popłynęli w kierunku jeziora Alberta. Samochodami dojechali do swoich nowych domów, niedaleko miasta Masindi. W 10 osiedlach stopniowo zamieszkało ok. 5 tys. Polaków, rodzin żołnierzy. W sumie w Afryce śr-wsch, w Ugandzie, Kenii, Rodezji i Tanganice znalazło się ich 35 tys.

Życie w osiedlach się stabilizowało. Rodzina miała własny domek, każdy łóżko osłonięte moskitierą chroniącą przed komarami, lampy naftowe, za domem znajdowała się wolnostojąca kuchnia, z boku ubikacja i doły na odpady, powstawały szkoły, szpital.

„Zderzenie z afrykańską przyrodą było powodem stresu. Żmije, węże, robactwo, nocne ryki i odgłosy walk, jęki zwierząt nie były obce. I nie do zniesienia na początku. Nocne śpiewy i tańce murzynów. Ludzie żyli gromadnie, przyjeżdżało kino, dzieci wymyślały zabawy, kopaliśmy piłkę, graliśmy w dwa ognie, palanta, łapaliśmy motyle, żuki, dzikim pszczołom podbieraliśmy z miód, często pożądleni, wracaliśmy z niczym. Pokaleczone ręce i nogi piekły i szczypały przy myciu, mama jednak pilnowała, czy są dokładnie wyszorowane.”

„Uczyliśmy się angielskiego, religii, na stoku góry Wandy i Krakusa wybudowano kościół, rozwijało się harcerstwo, zdobywało się sprawności. Częste zbiórki i alerty kończyły się ogniskami, podczas których śpiewano patriotyczne piosenki. Uroczyście obchodziliśmy zwycięstwa Polaków we Włoszech i zakończenie wojny. W afrykańskiej głuszy marzyliśmy o dalekim kraju, który bardziej znaliśmy z książek i opowieści aniżeli z własnych przeżyć. W lipcu 1947 roku w międzynarodowym zlocie harcerskim nad jeziorem Wiktorii w ogólnej rywalizacji Polacy zdobyli pierwsze miejsce. Byliśmy dumni jak pawie, gdy grali Mazurka Dąbrowskiego na pożegnalnym ognisku”.

W końcu 1946 roku rozpoczęła się stopniowa likwidacja osiedli. Rodziny łączyły się, wyjeżdżały do Anglii, USA, Kanady, Australii, Nowej Zelandii czy Polski. Ojciec i brat nie żyli, mama wahała się, w końcu zdecydowała, że wracają do kraju.

Do Polski
Kanałem Sueskim płynęli do Port Saidu nad Morzem Śródziemnym, potem do Genui. Stąd przez północne Włochy, Austrię, Czechosłowację do Polski, do punktu repatriacyjnego w Czechowicach Dziedzicach. „Wszyscy szlochali ze wzruszenia, gdy przy wjeździe na stację orkiestra zagrała „Jeszcze Polska nie zginęła” oraz „Czerwone maki na Monte Casino”.

Rodzina po przyjeździe do Polski zamieszkała u siostry mamy, najpierw w Będzinie, potem u drugiej w Czeladzi. Zosia Skupień podjęła pracę w KWK Czeladź, tam też po skończeniu dąbrowskiej Sztygarki zaczął pracować Edmund. Ukończył Politechnikę Śląską, ożenił się, urodziła mu się córka. Po śmierci pierwszej żony, poślubił panią Wiesławę Krawczyk, która udostępniła nam spisane w 2011 roku, na prośbę wnuków, wspomnienia. Pan Edmund zmarł w 2021 roku, przeżył 89 lat. Jego siostra zmarła kilka lat wcześniej.

– Mundek bardzo dużo i chętnie opowiadał o Afryce, o zwierzętach, przyrodzie, szkole, harcerstwie, o zabawach, przygodach z rówieśnikami, ulewach deszczu, piorunach w porze deszczowej. O przeżyciach w Rosji nie mówił nic. Nigdy nie chciał jechać na Ukrainę zobaczyć, co stało się z rodzinnym majątkiem. Nie chciał widzieć, chciał wiedzieć, dużo słuchał, czytał. Jak dzieci nie chciały jeść, to mówił, że Syberia by ich tego oduczyła. To było jedyne przypomnienie o pobycie w Rosji – wspomina pani Wiesława. – Jako dzieci przeszli ogromną traumę. Wyruszyli w szóstkę, wrócili w trójkę, nie wiedząc nawet, gdzie pochowani są ich bliscy. Po wojnie w Polsce było bardzo biednie, zaakceptowali wybór mamy i to, co zastali, licząc, że nie będzie gorzej.

– Edmund był skromnym, skrytym młodzieńcem, jego przyjaciele, koledzy porozjeżdżali się po świecie, nie miał z nimi kontaktu, wtedy było to niemożliwe. Podobnie jak siostra. Tułaczka pozwoliła im poznać inne kraje, innych ludzi, dostrzec znaczenie wspólnoty, rodzinnych więzi, docenić pokój na świecie. Nauczyła ich też ogromnej zaradności, jako dzieci „Andersa” nie mieli się jednak czym chwalić…. dodaje pani Wiesława.

Nigdy, żadne z rodzeństwa nie wspomniało, że wracając do Polski zrobili źle. Polska została im w sercu. Zastanawiali się czasem, czy zesłanie i tułaczka, tyle porażających przeżyć, paradoksalnie, nie ocaliły im życia. Kto wie, czy pozostając na Ukrainie, przeżyliby czas mordów i rzezi Polaków.


Pan Edmund Skupień z żoną Agnieszką, powszechnie nazywaną Wiesławą.

Tekst ukazał się w listopadowym numerze Przeglądu Dąbrowskiego.

Lucyna Stępniewska

 

Czytaj więcej

Kultura

Weekend w mieście

Wiadomości

Dąbrowski bus dla seniora. Nowy numer i nieco niższe opłaty

Strona główna

Przebudowa ulicy Młodych. Objazd dla autobusów linii 644 i 645

Rekreacja

MKS ostatni raz w rundzie zasadniczej zagra u siebie